Beskidy24 » Artykuły » Góry - węwnętrzny spokój
17.06.2007 sobota
Witam sie z kotem, dopijam
kawę, pakuje plecak i biegiem na stację. Po kilku godzinach wysiadam w
jakiejkolwiek miejscowości w Beskidach a jest ich tutaj bez liku.
Kilkanaście minut logistyki i wchodzę na szlak.
Dostaje po twarzy świeżym powietrzem. Ptaki ryczą wśród drzew. Poza tym ciszę można kroić nożem. Powoli zostawiam za sobą jak brudne ubranie napięcie z tamtego świata. Czuję coraz mocniej lekkość bytu oraz instynktowną wolność. Wolność odczuwalną, pradawną, nie iluzoryczną jaką daje ustrój demokratyczny. Wewnętrzny spokój. Po kilku godzinach marszu w tej krainie która mogłaby mnie przenieść w czasie o kilkaset lat i nawet bym się nie zorientował, spotykam człowieka. Jest bezinteresownie życzliwy. Rozmawiamy ze soba z ufnością niespotykana na co dzień w "innym świecie" - dalej w drogę. Jabłko smakuje jak autentycznie zakazany owoc. Pokusy, potrzeby, czas, nie są tutaj aktorami pierwszoplanowymi. Są zaledwie statystami w nic nie znaczącej produkcji. Rozedrgane ciepłym powietrzem pejzaże kończą się wraz z pierwszymi dachami gniazd ludzkich.
Do rzeczywistości budzi mnie ujadanie najlepszych przyjaciół człowieka - widocznie ludzie się nie spisali. Koniec szlaku. Nie wiem jak znalazłem się z powrotem na stacji, jeszcze śnię na jawie. Jadąc pociagiem do na pewno nie mojego świata, pomyslałem o miejscu z którego wracałem. Jedno jest pewne. Do środy będe je wspominał, a potem za nim tęsknił.
Beskidy24
Czekamy na Wasze opisy, opowiadania i reportaże zwiazane z tematyką Beskidów i nie tylko. Chętnie zamieścimy Wasze artykuły wraz ze zdjęciami i Waszym podpisem. Wszelkie informacje ślijcie na adres: portal@beskidy24.pl
Góry - węwnętrzny spokój
Piątek 16.06.2007
Z nienacka dźwignowszy powieki
ciągne swe ciało jak najdalej od wymoszczonego legowiska. Jest 7 rano.
Włączam radio, aby jadąc na rowerze do pracy tak czy inaczej nie być
mokry. Niestety nie doczekałem się prognozy pogody. Ktos zaczął
krzyczeć do mnie abym kupił sobie lek na prostatę, nowy samochód, wziął
kredyt natychmiast, nabył pralko-zamrażalkę. Nastepnie jacyś bałwanowie
i pajacowie jednogłośnie stwierdzili że Gombrowicz, Witkacy, Kafka nie
powinni się byli urodzić. Wyłączyłem radio i spojrzałem w niebo. Czas
ruszać.
Przed klatką schodową, na drodze osiedlowej czekam cierpliwie aby włączyć się do ruchu. Udaje się. Na jezdni odmawiając nieusatnnie pacierz tulę po sobie uszy gdy co chwila osobowe auto "z kratką" pędzi 120 km/h mijając o centymetry moja rowerową kierownicę, której trzymam sie jak ostatniej deski ratunku. Panowie w garniturach pewnie przez swoje komórki rozmawiają z prezydentem., wszystkich w koło maja za nic. Ale mimo wszystko docieram do miasta. Na bilbordach znów rozkazy: kup mięso, telefon, auto, Domestos, okazja. W bramach jak zwykle się pije, bije i wywozi złom. Poza tym w mieście króluje nadwaga i pogarda dla bliźniego. Docieram do pracy. Bez większego entuzjazmu pomagam szefowi zarobić na nowe, większe auto (sąsiad ma mniejszy i nowszy o rok), i jeszcze większą plazmę. Pod wieczór wracam do domu. W obie strony przygarbiony, pochylony. Idę spać.
MIEJSCOWOŚCI