Beskidy24 » Artykuły » Chimera
Wracali tuż przed zmrokiem. Dziewczyny busem, ale stary ze znajomym
postanowił wracać do "Maciejówki" na tourach. Do Krokwi dojechali,
potem foki na dechy i drogą pod reglami do gazdówki. Oj cudny spacer,
luda ceperskiego i góralskiego zero, lekki zmrok, pierwsze gwiazdy. Z
piersiówy po dużym łyku okowity i "hulaj dusza, bez kontusza - piekła nie
ma..."
Kolacja
Cały dzień walczyli dzielnie w rejonie Kasprowego. Na Hali i w
Goryczkowym, na Myślenickich i znowu na Kondratowej. Zmęczeni i
szczęśliwi. Do szaleństwa. Albowiem w odwiecznej walce ducha z materią,
ta ostatnia najczęściej po pewnym czasie katowania wymięka, ale duch
dzielny i mężny na poddanie się nie pozwala. Najpiękniejsza była cisza
w tej oślepiającej słońcem bieli. Ech, chciałoby się do raju, ale po
cholerę jak on tutaj, wokół nas. Ludzi niet, pospiechu niet, zakupów
niet, niczego niet. Ot jest tylko ich chimera świąteczna, cicha,
subtelna i inna. Reszta cywilizacji nie istnieje, po kilku godzinach
mieli uczucie cudownej samotności w białym świecie gór, tylko oni,
dechy, góry i cisza... Cała reszta świata to tylko wielki ... naprzeciw
wieczności... czasem może troszkę mniejszy, ale potem jeszcze większy -
tak chyba śpiewał Pan Doktor Kuba Sienkiewicz i Elektryczne Gitary.
Wieki temu to było, stary rozumiał dinozaury górskie i ich nieliczne
ucieczki w samotność...
A teraz na kolację, trzeba pomóc cosik uwarzyć i razem z gazdą i jego
familią zasiąść do stołu, ale bez sztucznych życzeń i ogólnonarodowej
paranoi. W gazdówce normalne życie gospodarcze, obejście, owce, psy,
kot - bez pośpiechu i nerwówy, ogień w kominie, obrazy Starego na
ścianie, zupka znakomita chlipu-chlipu, a zbójnicy i harnasie zbroją
się... To już "draganówka" zadziałała na zrauszowane myśli (a roboty
zacnej Drągarza z Macedonii pod Tatrami osiadłego i macedońską okowitę
75 koni mechanicznych na chwałę i pożytek ludzi dobrej woli pędzącego).
O północy śpiewy, a właściwie ryki kompanii całej na Buńdówkach się
rozeszły, ptactwo i osobę gospodarza w humor niezły wprawiając, aż suka
(podhalański owczarek) głos dała, a właściwie beknięcie staropolskie, w
swej budzie w stylu "Witkacowsko-Zakopiańskim" zrobionej, przez nią
samą zamieszkałej. Były kolędy rubaszne, góralskie przyśpiewki w stylu
lekko wulgarnym, były i ułańskie i taterskie i cesarskie - jednym
słowem ogólna, cudowna, świąteczna chimera...
Potem
A potem juz tylko wyrypy, wyrypy, wyrypy. Stary oszalał z tym
włóczeniem się w stylu Józia Oppenhaima z lat trzydziestych. Cała grupa
również zgłupiała. W Moku zrobili wyścig po zamarzniętej tafli, bez
plecaków. O rety, ale było tempo. Jezioro dookoła, płasko i równo, 120
cm lodu, a na lodzie 20 cm puchu, słońce i mróz, widoczność żyleta,
ludzi zero, a szóstka tourowców pędziła z tą swoją chimerą świąteczną,
aż obsługa schroniska z podziwu wyjść nie mogła...
Ale to już temat na inną opowieść.
J.C.
Beskidy24
Chimera
Odbiło im. Dosłownie. Mieli w głowach, jak nie przymierzając
w starym kinie. Wyruszyli o trzeciej w nocy małym, 2-drzwiowym Seatem.
Kufer na full wypełniony szpejem i wyżerą świąteczną.
Wewnątrz
4 osoby ubrane na Maksa i 3 pary nart + wór „Annapurna” 90l.
pojemności. Autostrada z przewężeniami i dziurami, ale 13 PLN wybulić
trzeba, a więc kilka browców poooszło…. Niech krew zaleje żelazne prawo
rynku. Rynek wszystkiego nie załatwi, pozostaje rzeczywistość, a ta
wręcz skrzeczy. Byle do Zakopca, byle w Tatry.
W 2 i pół godziny, o
ćmoku grudniowym wjeżdżają do gazdówki. Biało, gwieździsta noc, mróz,
cisza i kolędowy nastrój. Żadne hipermarketowskie „Marry Christmas” i
sztuczne świecidełka. W sobie beczy owca, gazda wita serdecznie,
drewniany, olbrzymi dom wita ciepłem…
Buńdówki
Chaotyczne
rozmowy, wspominki, długo ich tu nie było, ostatnio osiem miesięcy temu
na zakończenie sezonu tourowego. Mocna kawa, po lufie i dalej robić
przepak szpeju. Oj jest tego do …
Druga lufa (znakomity Silber Kreuz – 50 koni mechanicznych) i klejenie fok.
Przywieźli
do gazdówki zwanej Villa Maciejówka 10 obrazów. Wieszają te wypociny
pacykarskie na drewnianych belkach, Maćko wyraźnie zadowolony, doszły
nowe egzemplarze do kolekcji akwareli Wojtka z Łodzi, oprawionych w
stare ramy okienne. Znowu po lufie. Gadu, gadu, a czas ucieka, trzeba
wychodzić, szkoda dnia. Na rozgrzewkę Kondratowa i urocze drewniane
schronisko, a potem może pod kamień w żlebie spadającym z przełęczy.
Zobaczy się w praniu, co z tego wyjdzie.
Wyrypka
Zawsze
uciekali na okres świąt w Tatry, do swojej Villi Maciejówki na
Buńdówkach. Stary nie cierpiał tego okresu, obłudy, ckliwych melodyjek
na każdym kroku, paranoi zakupów i sprzątania, sztucznych choinek,
głupich prezentów, odwiedzin i pierdzenia w fotel przed TV z olbrzymią
ilością żarcia w towarzystwie.
Rodzina obraziła się już dawno temu.
Stwierdzono, że to głupia chimera, a tradycja rzecz święta, że nie
wypada uganiać się na nartach w ten podniosły czas i takie tam. A on
kochał tę swoją chimerę, był szczęśliwy w opustoszałych Tatrach, naród
ciągle kultywował rodzinne święta i dobrze. Kisili się w tym swoim
sosie obłudy i zakłamania, biegali na zakupy, sprzątali niczym po
przejściu Tsunami brudu i syfu, gotowali 12 dań itp. itd.
Banda
zmanierowanych cymbałów, nie widząca tego całego cyrku, nie reagująca
na sztuczność sytuacji przez siebie tworzonej. I te akcje na rzecz
biednych, opuszczonych, chorych i nieszczęśliwych. Pod dach takiego nie
wezmą, ale dzwonią do różnych "komercyjnych" i oferują dla "spokojności
sumienia" datki, prezenty...
Tak sobie rozmyślał klnąc niczym szewc
w trakcie jazdy do Kuźnic. Byli na razie tylko w czwórkę, po południu
miały jeszcze dojechać 2 osoby. Cała familia Starego i para przyjaciół.
Właściwie to znajomych, ale jeśli ktoś się decydował na "świąteczną
chimerę" to stary gotów był go zaliczyć do grona więcej niż tylko
znajomych. W busie radyjko na maxa, oczywiście z nieodłącznym
"debilradio" komercyjnym.
Z ulgą wyskoczyli z busa i po zapięciu dech nareszcie wolni, nareszcie
sami ze swoją chimerą, jakże cudną i jedyną, niepowtarzalną.
Wyrypka
była krótka, ot na Kondratową, ale śniegu moc, schronisko puste, tylko
gazda z psem herbatą handlował. Nikogusieńko po drodze. Śnieg skrzypi,
niebo "lazur", słonko grzeje, czapy na drzewach, szlak ledwo przetarty,
czegóż tu mozna chcieć więcej ?
MIEJSCOWOŚCI