Beskidy24 » Artykuły » Marcowa niespodziewajka
Drugiego dnia zaplanowaliśmy krótszą wycieczkę na Latiborską Holę (1643
m.n.p.m.) w głównym grzbiecie Niżnich Tatr.
Z samej szosy łączącej
Liptowską Luźną z Magurką można było obserwować wyczyny Słowaków
tańczących po pólnocnej ścianie Latiborskiej Holi. Zazdrość nas brała
straszna, trzeba przyznać. Po chwili zaczęła nas ścigać. Chcąc jak
najszybciej znaleźć się na górze żwawym krokiem przypuściliśmy szturm.
Łojąc zakosy, których zliczyć nie sposób, w każdym razie prawie całą
długość różnicy wzniesień (około 500 metrów), w wąskim żlebie po
północnej stronie głównego grzbietu, napaleni na tą ostatnią przygodę w
dziewiczym śniegu, musieliśmy przyznać, ze słowaccy koledzy skitourowcy
mijali nas pięknym wąskim wężykiem kreśląc krystianię zgrabną i
regularną, że pozazdrościć.
Długie podejście wąskim lejem trwało chyba
ponad godzinę, dopiero dotarłszy do granicy lasu wygramoliliśmy się na
grzbiet, technicznie łatwiejszy do zdobycia szczytu. Oczywiście na
grzbiecie spotkaliśmy grupkę kolejnych słowackich skitourowców, ten
sport na Słowacji jest dużo bardziej popularny niż w Polsce. Wystarczy
wspomnieć pobyt w Żarskiej Dolinie, gdzie np. w Wielkanoc buszują setki
amatorów tourowych, a tłok na szlakach dojściowych przypomina tłok na
ceprostradach w naszym kraju. Zjazd zaserwował nam ostatnie upojne
chwile, choć szlak naszej krystianii mało co pokrywał się ze szlakiem
zjazdu Słowaków. Cóz, trzeba będzie trochę nad tym faktem popracować.
Zapraszam do galerii zdjęć.
moll74
Beskidy24.pl
Marcowa niespodziewajka
Gdy dni coraz cieplejsze a zima znika z górskiego krajobrazu w ekspresowym tempie, każdy fanatyk skitourowego szaleństwa szuka ucieczki przed tym, co nieuchronne i nieodwracalne.
Zanim ponownie pogodzi się z nadejściem pory kwitnących alergogennych łąk i lasów, pory rozśpiewanych ptaków, najgłośniej dokazujących o wschodzie słońca, pory natrętnych pobzykiwań zajadłych wszędobylskich komarów, łapie się każdego koła ratunkowego, które zrzuca co jakiś czas rozkapryszona marcowo-kwietniowa aura.
Taki ostatni kaprys zimy zawiódł nas na Słowację, gdzie postanowiliśmy spenetrować w jeden weekend kawałek Niżnich Tatr i Wielkiej Fatry. Kwatery w Liptowskiej Luźnej pozwalały na taki szeroki dobór możliwości.
Pierwszego dnia wybraliśmy na cel górkę niewiele wyższą od naszego Pilska-Rakietow o wys.: 1567 m.n.pm. I okazało się, że pomysł był ze wszech miar trafiony. Co prawda na podejściu zgubiliśmy szlak żółty, który z Suchej Doliny poprzez Dolinę Teplą wyprowadzał na szczyt, ale orientacja w terenie nie była trudna, zatem bez większych problemów wydarliśmy na grzbiet, przekopując się przez świeży puch, zalegający w bezleśnych zawietrznych partiach grzbietów.
Pewne trudności pojawiły się również na podejściu w lesie, gdzie oblodzone strome stoki przysypane cieńszą warstwą świeżego śniegu okazały się męczące do pokonania. Wychodzenie po nich rzadko kończyło się inaczej jak zjazdem tyłem spointowanym akrobatyczną figurą. Bynajmniej nie przypominało to stylowego zdobywania wysokości metodą zgrabnych szybkich zakosików. Ale nikt nie przywiązywał uwagi do jakości wejścia, bo liczyła się - jak zawsze - jakość zjazdu.
Zatem po upływie ok. 3 godzin takiej dość zajadłej walki z naturą wyszliśmy na grzbiet, gdzie zaatakował nasz ostatni oponent - przejmujący, lodowaty wiatr.
Nie zdołał jednak ochłodzić naszego zapału i niebawem ze szczytu podziwialiśmy panoramę Wielkiej Fatry i Niżnych Tatr. Powrót wybraliśmy po własnych śladach, mając pewność, co do bezpieczeństwa tej trasy również pod kątem ewentualnych lawinowych zagrożeń. Zjazd północno-wschodnią ścianą opadającego na południowy wschód ramienia Rakietowa, będzie w najbliższym czasie tym wspomnieniem, do którego z rozrzewnieniem wraca się przy kuflu piwa siedząc wygodnie w cieniu pod ospałą wierzbą w dniu, kiedy słońce stoi w zenicie przez połowę dnia i nie chce ani na chwilę dać dychnąć…
Galeria
MIEJSCOWOŚCI