Beskidy24 » Artykuły » Wielkanocny spacer na skitourach
Oczywiście nie byliśmy aż tak głupi, żeby nie dostrzec, że na żadnym
zielonym szlaku nie jesteśmy. Plan awaryjny zakładał dotarcie na grań,
tam po określeniu naszej dokładnej pozycji miały nastąpić dalsze
kolektywne decyzje co do celów naszej wycieczki. Na podejściu
zamilkliśmy na jakiś czas jak dżentelmeni, tylko w brzuchach coś
bulgotało.
Wreszcie grań zdobyta - przed nami piękna perspektywa na Halę
Radziechowską! Piknik w górach to jedna z najprzyjemniejszych chwil,
więc napawaliśmy się widokami, pałaszowali i popijali oraz czyścili
narty i foki ze zmrożonego już na tej wyskosci śniegu. Zrobiło się
chłodniej. Ruszyliśmy dalej, aby dotrzeć do drogowskazów i odzyskać
utraconą we wsi godność. Pogoda zaczęła się załamywać, widoczność
zmalała, wiatr dawał się we znaki i coś zaczęło sypać drobnym maczkiem
za kołnierz. Przy rozwidleniu szlaków na Magurce Radziechowskiej chwila
prawdy. Konfrontacja z zegarkiem i już wiedzieliśmy, że trzeba się
zwijać. Barania Góra i Skrzyczne musimy zostawić na inną okazję.
Naszą uwagę przykłuwa nasz nieszczęsny zielony szlak i perspektywa
zjazdu pomiędzy ośnieżonymi niskimi choinami. Dlaczego w górach zjazd
nie zawsze oznacza drogę w dół? Do tej pory nie znalazłem odpowiedzi na
to pytanie. Droga powrotna jest piękna, mijamy kolejne rezerwaty z
pięknym drzewostanem i przedłużamy powrót do samochodu kolejnym
piknikiem na granicy Lasu Traczówka. Końcówka szlaku jest stroma i
kamienista. Jazda na nartach jest już niemożliwa, gdyż warstwa śniegu
ma dosłownie parę centymetrów. Pomimo intensywnych opadów zima jest już
w odwrocie.
Podczas całej wędrówki nie napotkaliśmy żadnej żywej duszy i z całą
pewnością odpoczęliśmy psychicznie od codzienności, co było celem
nadrzędnym. Krótka na pierwszy rzut oka pętla jaką zrobiliśmy u źródeł
Twardorzeczki okazała się całkiem wymagającą trasą, której pokonanie
zajęło nam około 5 godzin. Taki skitourowy świąteczny spacer po
Beskidach na koniec zimy. Aby w przyszłości próbować zaatakować Baranią
Górę lub Skrzyczne konieczne będzie nastawienie zegarków na
wcześniejszą porę. A teraz powrót do najbliższych.........
Kazek
Beskidy24.pl
Wielkanocny spacer na skitourach
Przy obecnym trybie życia Święta jawią się nam już tylko jako dodatkowy zastrzyk wolnego czasu. Kiedy więc przychodzą te dostojne chwile, człowiek obżera się do nieprzytomności, a resztę czasu przesypia lub gapi się tępo w telewizor. Ale ileż tak można! Czy odpoczywamy w ten sposób? Oczywiście, że nie!
Tak się szczęśliwie złożyło, że zima zaatakowała w tym roku w samą porę. Prognozy były jednoznaczne i zapowiadały intensywne opady śniegu. Aby nie spędzić za dużo czasu w środkach lokomocji postanowiliśmy bez większego planowania udać się w Beskid Śląski i przepenetrować rejon Skrzycznego lub Baraniej Góry. Naszą decyzję co do szczegółów marszruty postanowilismy modyfikować na bierząco, aby nie stresować się sportowymi wyczynami, a raczej zdrowo zmęczyć i pokontemplować w pięknych okolicznościach przyrody.
Za punkt wypadowy wybraliśmy wschodnią ścianę masywu Skrzycznego, a konkretnie miejscowość Lipową. W rejonie sioła Jaszki i Ostre schodzą się bowiem trzy szlaki: z Magurki Radziechowskiej (od strony Baraniej Góry), z Malinowskiej Skały (połowa odległości pomiędzy Królową Beskidu Śląskiego, a Skrzycznem) oraz z samego Skrzycznego. Sytuacja idealna, w zależności od warunków mamy kilka miejsc ewakuacyjnych do samochodu.
Poniedziałkowy ranek wstał ponury, na Śląsku padał deszcz ze śniegiem, a rozleniwiony organizm z trudem rozpoczynał egzystencję. Mijając Bielsko krajobraz stawał się coraz bardziej przyjazny, wszystko pokrywała świeża warstewka białego śniegu i przypominało to raczej Boże Narodzenie. Parking pod kościółkiem w Ostrych nie oferował wolnego miejsca, przycupnęliśmy zatem pod nieczynnym spożywczakiem. Krótka krzątanina, rychtowanie skromnego ekwipunku i dalej na poszukiwanie zielonego szlaku, którym to zamierzaliśmy się wdrapać na grań.
Pierwsze rozczarowanie, na słupach we wsi zielonych oznaczeń do bólu, ale informacji gdzież to skręca ten nasz zielony trakt to już zabrakło. Upokorzeni zaczęlismy wypytywać mieszkańców wychodzących z kościoła, niestety nie znali przebiegu szlaku. Na nasze szczęście jednak znalazła się jedna dobra dusza i pewnym gestem skierowała nas na "właściwą drogę". I zrobiło się bajkowo, minęliśmy ostatnie zabudowania i ruszyliśmy pod górę wygodną drogą wzdłuż jak się okazało Twardorzeczki. Po pewnym czasie założyliśmy narty, foki, a z każdym odcinkiem śniegu przybywało. Niestety na tej wysokości był on dość mokry i po wejściu do lasu mieliśmy niezły balast pod nartami w postaci sklejonej masy śnieżnej, przez którą straciliśmy całą finezję ruchu. Tak mały problem nie był jednak w stanie zepsuć nam tych pieknych chwil. Natomiast tablice informacyjne, oraz zakazy i nakazy na drzewach mogłyby wystraszyć niedźwiedzia, gdyby tylko umiał czytać. Całość korespondencji z turystami tworzyła chaotyczny obraz, równoległy z bałaganem związanym z wycinką drzew.
Dopełnieniem absurdu był zakaz wjazdu rowerem (jedyny w całej okolicy!) ustawiony w stronę grani, mniej więcej w połowie zjazdu z Magurki Radziechowskiej - brawo!
Galeria
MIEJSCOWOŚCI