Beskidy24 » Artykuły » Elbrus
Tymczasem stópki i paluszki w bucikach nadal nie moje.
Powyżej Skał Pastuchowa zaczęło
mnie łamać. Kondycyjnie byłem świetnie przygotowany a tutaj
niespodzianka. Poczatkowo 5, później 10 a w końcu 20 kilo ołowiu do
każdej z nóg mi doczepiono - takie miałem odczucia. Dziwne to,
trudne do opisania. Tak jakby jeden mój krok kosztował tyle samo co sto
na dole i nawet gdyby przemóc się z poruszaniem tych ciężkich nóg to
zaraz brakowało oddechu i ciemno przed oczami. Oparty na czekanie byłem
coraz częściej.
Co za wstyd pomyślałem, dziewczyny tuż za mną, czekają... a ja...
W końcu powiedziałem: idźcie a ja Was
dogonię. Musiałem odpocząć. Zszedłem kawałek ze ścieżki, usiadłem.
Włożyłem do butów rozgrzewacze, powierciłem nogami w bucie choć
drewnianymi nie było tak łatwo i wstałem. Czułem się super. Po 10
krokach znowu była nędza i tak w kółko.
Doszedłem do przełęczy. Rozbity był tam namiot, chyba sędziów - tego
dnia organizowane były tam zawody biegowe z "beczek" na szczyt. ponoć
najlepszy czas oscylował w granicach 2 godzin !
Szczerze mówiąc mało wtedy myślałem podchodząc ale ironicznie wyglądała
sytuacja gdy mijał mnie truchtem facet w adidasach, geterkach i z
kijkami - a ja tymczasem ledwo szedłem.
W momencie gdy pokonywałem długi trawers z przełęczy ktoś krzyknął do
mnie że już prawie szczyt, że jakieś pół godzinki jeszcze tylko.
Usmiechnałem się, pozdrowiłem ale w głebi serca miałem ochotę rozpłakać
się że jeszcze tak daleko.
Przed samym szczytem wiało juz okrutnie. Kaptur naciagnięty na maksa i
jedna ręka chroniąca twarz od wściekle atakujących igiełek lodu. Minęły
mnie schodzące już dziewczyny, miały zaczekać na mnie w okolicach
przełęczy. Ostatnie 100 metrów przypominało do złudzenia Babią Górę i
podejście na kopułę szczytową od Brony. Na szczycie siedziało kilka
osób. Doczłapałem jakoś, przywitałem się ze wszystkimi, zrobiłem kilka
zdjęć i "pognałem w dół". Jakoś dziwnie nie byłem siebie pewien. Myślę
że gdybym usiadł odpocząć to mogłoby być nieciekawie.
Dziewczyny złapałem na przełęczy. W roli ścisłości, nie złapałem tylko
cierpliwie czekały na mnie. Nóg, mimo rozgrzewaczy nadal nie czułem.
Schodziliśmy. Cały czas byłem pod wrażeniem, że wysokość może być tak
bezwzględna, wybiera sobie ofiarę i znęca się nad nią bez umiaru. Czemu
ja ? - zadawałem sobie pytanie. jak będzie w przyszłości, czy podobnie,
czy to był tylko przypadek, czy lepsza aklimatyzacja w przyszłości
zapewni normalne funkcjonowanie na wysokości ? Nurtowały mnie te
pytania podczas zejścia, nie znałem dokładnej odpowiedzi a jedynie
domniemałem że za szybko wszystko rozegrało sie z wejsciem i stąd cały
ten ambaras, ale mimo wszystko...
Przy dojściu do Prijuta zobaczyłem małego niedźwiadka na dachu jednego
z budynków przy bazie - zobacz, krzyknąłem do Kasi, mały niedźwiadek
siedzi na dachu, tutaj, tak blisko ludzi. Niestety był to jakiś
człowiek "w kucka" zwinięty i dłubiacy coś na dachu a ja stałem się po
tym ciekawym spostrzeżeniu tym bardziej wiarygodny niedotlenienia :-)
Mój stan zmęczenia osiagnął najwyższy poziom gdy dotarlismy do
namiotów. Z tej okazji dostałem ciepłą herbatkę i nawet mnie spakowano !
Ja tymczasem zająłem sie nogami. Rozgrzewałem dłońmi stopy, masowałem,
ugniatałem. W efekcie mrowienie i efekt "drewna" w lewej nodze
przeszedł po kilku dniach ale w prawej trwało to znacznie dłużej bo
blisko miesiąc. I pomyśleć że 8 godzin wystarczyło !
Po herbatce trzeba było szybko zwijać się na dół, bo nazajutrz mieliśmy
być w Nalcziku na imprezie towarzysko-integracyjnej. To już jednak
mniej górska część opowiadania...
Elbrus
Zwinnym busem, z jeszcze zwinniejszym kierowcą przedostaliśmy się z bazy w Bezingi do miejscowości Elbrus. Pogoda nadal była fatalna.
Zakwaterowalismy się w Hotelu "Junost". cena - 10 zł za nocleg ucieszyła wszystkich. Komfortu wielkiego nie oczekiwalismy i nie potrzebowaliśmy. Toalety natomiast, jak toalety - w Rosji zawsze trzymaja ten sam standard :-)
Rano budzimy sie, wyglądamy na zewnatrz - hurrra !!! Lampa !!!
Zatrzymujemy czym prędzej busa, meldujemy się po drodze w odpowiedniku naszego GOPR-u i ruszamy kolejką do góry. Kolejką, bo nie mamy czasu, a nawet gdybyśmy nim dysponowali to od tej strony Elbrus naprawdę jest bardzo mało "turystyczny".
Docieramy do górnej stacji, przesiadka na krzesełko i lądujemy tuż pod stacją "beczek" na ok. 3800 m. Nie zatrzymujemy się, idziemy dalej do Prijuta. Z przodu Elbrus, gdzieś za plecamu Uszba a moja uwagę przykuwają porozrzucane dookoła śmieci i ogólny rozgardiasz. Takiej "górskiej architektury" nie spotkałem jeszcze - Rosja :-) Niespotykany klimat. Leżą puszki, części mechaniczne z wyciagów a może z ratraków, deski, pręty, blachy... Ponoć i tak nieźle trafiliśmy bo dopiero co spadł śnieg, przyprószył co nieco to wszystko - normalnie gdy śniegu jest mniej jest jeszcze ciekawiej.
Prijut 11 - ten nowy i ten stary tuz powyżej. Rozbicie się wśród ruin spalonego schroniska nie jest szczytem szczęścia (nie o takim miejscu biwakowym marzymy jadąc w wysokie góry), fakt jednak że lokalizacja ta całkowicie chroniła nas od wiatru. Nieco ponad nami skała stanowiąca pomnik tych, którzy polegli na Elbrusie. Jeden z pomników to rowerzysta z przywieszonymi oponami rowerowymi - data 2006. Historia zjazdu z Elbrusa na rowerze (lub jej próby) wydawała sie być ciekawą.
Tego dnia czuliśmy się nieźle. Mimo tak szybkiego pokonania róznicy wysokości nic nie odczuwaliśmy, żadnych niepokojacych oznak "choroby". Wszystko jednak przed nami...
Podeszlismy tego popołudnia do skał Pastuchowa na ok. 4900 m. Pomyśleliśmy wtedy że to nie do wiary tak długo iść na szczyt, przecież to niedaleko - twierdziliśmy jeszcze wtedy. Właściwie, gdyby nie zdrowy rozsądek to tak byśmy poszli tego popołudnia na szczyt nieświadomi skali odległości.
Przyszła noc. Wierciłem się długo w śpiworze aż w końcu zasnąłem. Na temat usypiania w okolicznościach gdy brak tlenu daje o sobie znać można by o wiele więcej napisać. Jest to naprawdę cholernie przykra sytuacja, gdy wypadałoby się wyspać, odpocząć przed wyjściem na szczyt a tu jak na złość nie można zmrużyc oka, nie można usnąć przez pół nocy. A to na plecach, na boku, na brzuchu - wszystko bez sensu, nic nie pomaga. I nagle budzą nas głosy, już poranne (nocne) zamieszanie. Jak ciężko wstać, przeciez dopiero co zasnałem myśle. Nie wiadomo od czego zacząć, czy od herbaty czy od ubierania się...
Rano było zimno, kilka stopni mrozu. Uczucie zimna potęgował wiatr,
który zdawał się wściec w momencie naszego wyjścia do góry. Palców u
nóg nie czułem w zasadzie w kilka minut od wyjścia. Waliłem rakami
ostro w lód majac nadzieje że rozgrzeją się szybko. Mijały nas ratraki
wiozące zdobywców szczytu do skał Pastuchowa. Czekalismy na pierwsze
ożywcze promienie słońca. Pomyślałem, że przy tak silnym wietrze i tak
nie poczuje ciepła, jedynie psyhicznie będzie lżej. I tak szliśmy i
szliśmy...
Do skał Pastuchowa tempo niezłe. Tam z powodu zimna i wiatru zostaje
Kasia. Tomek i Marek schodzą równiez. Zrobiło nam się troche przykro...
Galeria
MIEJSCOWOŚCI