Beskidy24 » Artykuły » Jeden dzień z życia turysty bez mapy
Po 2,5 godzinach potwornego pragnienia byłem na miejscu. Wybiło
południe a wraz z nim przeświadczenie, że na Halę Miziową już nie zdążę
(planowaliśmy wyjazd z Sopotni o godz. 15.00), więc miałem 3 godziny na
dziecinnie prosty zjazd do Sopotni. Rozsiadłem się wygodnie na ławie, z
pachnącym talerzem kwaśnicy pod nosem i nieodpartym wrażeniem jaki mimo
wszystko jestem sprytny. Tym razem, mądrzejszy o stracone 3,5 godziny
przestudiowałem mapę na ścianie schroniska i w pełnym rynsztunku
stanąłem pod rogaczem wskazującym szlaki, którego ledwo znalazłem we
mgle i śnieżycy.
Drogowskaz (niebieski szlak do Sopotni) jako jedyny na słupie
zapowiadał prosty zjazd w dół polany (i prosto w ścianę mgły).
Zjechałem szybko i znalazłem się na skraju polany. Niestety dalszej
części szlaku nie stwierdziłem. Brnąc przez 40 minut wzdłuż lasu,
zdecydowałem się wrócić ponownie pod schronisko i zapytać autochtona.
Jeden z pracowników schroniska wykrzyknął na moje pytanie o szlak
ochoczo, cytuje: Panie a co ja Panu pokaże w taką mgłę, szlak jest na
dole na 100%.
To wystarczyło abym ruszył w dół ponownie. Szlak nie
zając nie uciekł - pomyślałem.
Nic z tego. Powtórne przeczesywanie
skraju lasu, a szlaku ani widu ani słychu.
Decyzja o powrocie na Halę Lipowską, gdzie dyżurowali ratownicy GOPR
kołatała się w mojej głowie już wcześniej, ale jak to, ja!!! Nie dam
rady w Beskidach, przecież je znam !!! Nie nazwał bym tej decyzji
dyshonorem, tylko słuszną decyzją. Ratownicy odprowadzili mnie na szlak
jak po sznurku. Nie wiem jak mogłem go nie zauważyć.
A jednak. Nie zauważyłem.
Jeden dzień z życia turysty bez mapy
Na ten weekendowy wyjazd w Beskidy zabrałem wszystko: Polary, Cordury, Vibramy, Gore-texy, Sympa-Texy i Bóg jeden wie co jeszcze.
Nie spakowałem tylko 2 rzeczy: mapy i pokory.
Już wkrótce miałem się przekonać o konsekwencjach wynikłych z braku tego pierwszego, oraz mojej ignorancji wobec 1-tysięczników :-)
W sobotę startując z Sopotni bez większych przeszkód, dotarliśmy na Halę Lipowską w blasku wielkiego błękitu nieba. Mój towarzysz wędrówki mają c na wyposażeniu mapę, GPS oraz duża znajomość tych terenów sunął pewnie przez las do góry.
Mogłem wreszcie zanurzyć się w "metafizycznym uczuciu dziwności istnienia" oraz doznać uczucia "obojętności świata". W takim to błogostanie dotarliśmy szczęśliwie do schroniska.
W tym dniu, zaliczyliśmy jeszcze rekonesans przy świetle księżyca, małe co nieco i sen.
Rano plan zakładał dotarcie na Hale Miziową. Jako że ramiona Orfeusza opuściły wpierw Grzegorza postanowiłem, że spotkamy się na miejscu i udamy się dalej spać.
2 Godziny później ruszyłem na szlak który przemierzałem latem wielokrotnie. Mimo gęstej mgły i sporego opadu śniegu nie raczyłem nawet w swojej pysze sprawdzić koloru szlaku na nasze miejsce spotkania. Na polanie pod Rysianką puściłem się cwaniacko w dół, prosto w ścianę mgły w której widoczność spadła do ok. 10 metrów. Z rozważań na temat istnienia wyrwało mnie pierwsze skrzyżowanie. W prawo czy prosto oto jest pytanie. Postanowiłem zadzwonić do pioniera beskidzkich szlaków czyli Grzegorza, ale nie odbierał telefonu, więc ruszyłem - jak się okazało za ok. godzinę - niesłusznie.
Miejscowość Złatna bynajmniej nie wyglądała jak Pilsko, i to nie z powodu tak prozaicznego, jak przystanek PKS-u. Jeszcze nie panika, lecz lekkie zirytowanie podsunęło mi skądinąd słuszny plan powrotu na Halę do schroniska pod Rysianką.
MIEJSCOWOŚCI