Beskidy24 » Aktualności » Woprowcy odpływają za chlebem
Ratownicy są ochotnikami. Część z nich w pewnym wieku rezygnuje z ratownictwa. Rezerwą są ratownicy nastoletni (w szkoleniu mogą uczestniczyć nawet 12-latki) Stanowią oni obecnie ponad połowę spośród około 5500 woprowców w regionie, lecz na razie spełniają wyłącznie rolę pomocniczą.
- Nie mogą pracować ani w pełnym wymiarze godzin, ani też samodzielnie. Na kąpielisku przydaje się jednak każda para oczu - tłumaczy Sebastian Wawrzoła.
Nie było jeszcze sytuacji, iż z powodu braku ratowników nie udało się otworzyć kąpieliska. Wawrzoła przyznaje jednak, iż coraz trudniej zatrzymać woprowców.
- Niektórzy właściciele myślą, że jak dadzą ratownikowi, spędzającemu cały dzień w pracy, tysiąc złotych to wystarczy. Trzeba jednak wyłożyć o 500-800 złotych więcej. Inaczej będzie jak jest lub jeszcze gorzej - mówi Wawrzoła.
Ratownicy WOPR radzą, by m.in.:
- nauczyć się pływać i doskonalić umiejętności;
- pływać w miejscach dozwolonych, pilnowanych przez woprowców;
- nie wchodzić do wody po spożyciu alkoholu
- pływać z prądem;
- nie wskakiwać do wody tuż po opalaniu;
- nie skakać na głowę do nieznanego akwenu.
POLSKA Dziennik Zachodni
Woprowcy odpływają za chlebem
Data: 1 lipca 2008 Region: ŻywiecNa basenach i kąpieliskach zaczyna brakować ratowników Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Pracą kuszą ich biura podróży, hotele i ośrodki wczasowe w kraju i za granicą. W efekcie nasi "wodniacy" pilnują plażowiczów nad Bałtykiem, ale też na Cyprze i Krecie. Zatrudnienie znaleźli nawet... w angielskim aquaparku.
W niedzielny wieczór w Jeziorze Żywieckim utonął 50-letni mężczyzna. Pływał w rejonie ośrodka Halny w Zarzeczu. Ratownicy wyciągnęli jego ciało po 15 minutach. Szef żywieckiego WOPR Jerzy Ziomek do akcji ratunkowej popłynął z ratowniczką uczącą się w szkole policyjnej i kandydatem na ratownika. Być może nie doszłoby do tragedii, gdyby na akwenie było więcej ratowników.
- Nie mam ludzi. Kiedyś, jak były etaty, to był porządek, obowiązywały dyżury. Jeszcze w ubiegłym roku dostałem dotację z Urzędu Marszałkowskiego, więc ratownicy otrzymywali po 700 złotych na rękę. Teraz pracują społecznie. Nie mogę więc nikogo zatrzymać, jak chce iść do domu czy załatwić jakąś sprawę. Uciekają do pensjonatów i hoteli, bo tam lepiej płacą. Na dodatek zostały u nas obcięte patrole prewencji policji. To katastrofa - mówi Jerzy Ziomek.
Dramatyczną sytuację widzi także Marian Mrowiec z Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Co roku na wakacje ośrodek zatrudnia dodatkowego ratownika do pilnowania miejskiego kąpieliska i plaży. Teraz Mrowiec musiał czekać, aż ratownik skończy sesję na studiach. Inni ratownicy wyjechali bowiem nad Bałtyk i na południe Europy.
- Co więcej, mam problem z obsadzeniem wszystkich etatów na krytym basenie w ciągu całego roku - dodaje Mrowiec.
Tymczasem internetowy serwis śląskiego oddziału WOPR roi się od ofert pracy: w regionie, nad Bałtykiem, na Warmii i całym południu Europy. O tej porze roku znalezienie wolnego i doświadczonego ratownika graniczy z cudem.
- Wszyscy są już na południu Europy. Zaklepali sobie robotę jeszcze w lutym i w marcu. Takie wyjazdy im się opłacają. Miesięcznie zarabiają po tysiąc euro - mówi Sebastian Wawrzoła, kierownik biura śląskiego oddziału WOPR.
Rafał Nojdek, ratownik z Rudy Śląskiej, dodaje, że taki wyjazd to większa odpowiedzialność, bo pilnuje się ludzi nad morzem, a nie na basenie. Dyżury pełni się po 12, a nie po 8 godzin.
- Z drugiej strony człowiek sprawdza się w nowych warunkach, poznaje nowoczesny sprzęt i zdobywa doświadczenie. Gdy ktoś później widzi w dokumentach, że pracowałeś nad morzem, to od razu inaczej na ciebie patrzy. Poza tym na taki wyjazd można ze sobą zabrać rodzinę - podkreśla Nojdek.
MIEJSCOWOŚCI