Beskidy24 » Artykuły » Przełęcz Ukiu i pierwsze próby lodowej wspinaczki
W drodze pod naszą ściankę pokonywaliśmy mniejsze i wieksze zwały lodowca, na niektóre juz trzeba było wspomagać się czekanem.
Chwile później z sąsiedniej ściany mierzącej jakieś 400 metrów poszła
lawina. Nie była duża ale stalismy od tej ściany na tyle blisko że
mimowolnie mocno się tym wydarzeniem zainteresowalismy :-) Nawet Marek
nie odrywał wzroku, chyba tylko wyczekując momentu w którym krzyknąłby
cos w rodzaju: "chować się" czy "w nogi" - choć uciekać raczej nie było
gdzie :-)
Lawina jak szybko ruszyła tak szybko "stężała" a my doszliśmy pod naszą
sciankę, stanowiącą pękniety blok lodowca o wyskokości może 10-12
metrów. Taki "lajt". Była nas piątka + Marek, który tylko obserwował z
uśmiechem pod nosem nasze zmagania, bo cóz innego mozna było robić
patrząc na nas. Dostałem pierwszeństwo poprowadzenia drogi - jako
"pokrzywdzony" w tym dniu (zamiast wchodzić na szczyt namówiono mnie na
"jakąś tam ściankę").
Własnie "ta" ścianka dała mi tak w d.... Poczatkowo pionowa, później z
nieco mniejszym nachyleniem. Zabrałem sie ostro do roboty. Kilka
machnięć czekanem, rakami, podciąg i pierwsza śruba wkręcona. Kilka
metrów wyżej te same ruchy i założyłem nasze stanowisko. Zaledwie
kilkanascie metrów, kilka minut walki i byłem skrajnie wyczerpany :-)
Mokry od topniejacego śniegu ale tak zajęty wspinaniem że nawet na to
nie zwracałem uwagi. I kiedy miałem zamiar nareszcie usiąść i odpocząć
z dołu dobiegły wołania i bluzgi ponaglajace do asekurowania
pozostałych. No i nie odpoczałem ani chwili. Doszedł do mnie Tomek,
cykał fotki. Na dziewczyny czekalismy już nieco dłużej. Zajęło nam to
ponoć (nie wiem, bo nie patrzyłem na zegarek) 3 godziny. Tak, 3 godziny
i pięć osób pokonało ściankę liczące 10-12 metrów !
Dało nam to do myslenia w drodze powrotnej...
W nocy przyszła prawdziwa kaukazka burza. Nie spałem całą noc z powodu
wysokości. miałem zatem okazję przysłuchiwać się strzelającym po
okolicznych szczytach piorunom. pamietam że czas pomiędzy błyskiem i
uderzeniem systematycznie zmniejszał się by w kulminacyjnym momencie
osiagnąć 3 sekundy poczym... Nie dosięgnął naszej chatki, czego wtedy
byłem niemal pewien :-)
Rano wyszło słońce. schodzilismy do bazy. nazajutrz mieliśmy pójść pod
Wielką Ścianę Bezingi i pokonać zarazem najwiekszy z kaukazkich
lodowców - lodowiec bezingi...
W następnej części Ściana Bezingi.
Beskidy24
Przełęcz Ukiu i pierwsze próby lodowej wspinaczki
Podchodziliśmy z bazy do schronu stanowiącego nasz dom na najbliższe 2 noce. było gorąco, zeby nie powiedzieć upalnie. Wchodząc w jedną z odnóg doliny Mizirgi bacznie przygladalismy się pólnocnym urwiskom Dychtau.
Lustrowalismy wzrokiem ściany szukając względnie najlepszej drogi prowadzącej na szczyt. Potężne seraki wiszące praktycznie już od podstawy ściany i fantastyczne formacje lodowo snieżne (niczym w Andach) zalegajace w wyższych partiach skutecznie blokowały dostęp do szczytu. Nie bez powodu najłatwiejsza droga od tej strony posiada wycenę piątkową.
Pokonując kilkuset-metrowy żleb osiagneliśmy próg doliny. Zrzuciliśmy nasze wory w chatce poczym rozłozyliśmy się w samych szortach (czyt.: majtkach) na karimatach i grzalismy się dobre 2 godziny w słońcu. Wkrótce przyszedł dinner-time, w ruch poszły "chiniole" a wkrótce potem, poszlismy na rekonesans naszej jutrzejszej drogi.
Idąc spokojnym tempem pokonywalismy kolejne progi, prózki po czym mijajac niewielkie lodowcowe jeziorko stanęlismy u czoła lodowca. Stanowił on brudny kawał lodu z leżącymi gdzie popadnie głazami, kamieniami. Wyżej stawał się czystszy i bielszy, właściwie zlewał się z bielą osniezonych szczytów. Gdy spojrzelismy za siebie, zobaczylismy kłębiące sę w oddali chmury zapowiadajace to, o czym czytalismy jeszcze przed wyjazdem - nadchodzi typowa popołudniowa burza.
Burzy co prawda nie było ale przed deszczem ledwo uciekliśmy pędząc ile sił w nogach do chatki. Wieczorem, przy świecach, popijaliśmy herbatkę z małym co nieco w postaci rumu - bohatersko wyniesionego przez Bogusie. Tymczasem za drzwiami kozice i koziczki platały się wokół zlizując z kamieni rozsypaną wczesniej przez Marka - sól. Co to był dla nich za przysmak ! I tak w zgodzie z naturą poszlismy spać.
Wstaliśmy o 4 lub 5, nie pamiętam dokładnie. Dreszczyk emocji towarzyszący wyjściu powodował machinalne przemieszczanie nóg do przodu. Świt złapał nas przy samym lodowcu. pierwsze kroki na lodzie, pierwsze szczeliny, pierwsze promienie słońca na grani. Oj, kocham to uczucie !
Na przełęcz dotarliśmy o 8. Południowe stoki gołe, czysta skała. Za to z drugiej strony, śniegu i lodu cała masa. Marek zaproponował wspinanie lodowe tym samym niwecząc mój plan wejścia na nie najwyższy ale piekny wierzchołek będący kulminacją śnieżno-lodowej grani na ktorą mieliśmy wkrótce "zjeść zęby".
Decyzja marka o wybiciu mi z głowy samotnego zdobywania szczytu była jak najbardziej uzasadniona i przywodzi na myśl "problem młodego pokolenia", które dobrze podsumował w swojej kultowej książce "Miejsce przy stole" Andrzej Wilczkowski pisząc: "U młodych nieomal zawsze w pierwszych sezonach wystepuje chęć "nażarcia się" górami aż do utraty tchu. Do nas, starszego pokolenia, nalezy dawkowanie im tego przysmaku, a przede wszystkim uzbrojenia ich w takie reguły gry, zeby im nie zaszkodziły"
Tak też było i w moim przypadku domniemam...
MIEJSCOWOŚCI