Nasza strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.

Beskidy24 » Artykuły » 100 kilometrów po Beskidach, czyli "Wyrypa Beskidzka 2011"

Na szczycie Baraniej Góry

Na szczycie Baraniej Góry

Po 30 minutach lekkiego biegu spotykam się po raz drugi z moim serwisem. W Żabnicy Małej buziaki i piwko na trasę i do zobaczenia na mecie, a raczej na dole w Przyborowie gdzie rodzinka przyjedzie mnie odebrać. Początkowo mimo dużego podejścia trasa szybko mi ubywa, mijam pomnik bohaterów w Abrahamowie, kilka przepraw przez błotko i skarpety znów są takie same jak przed zmianą. Jest tokarnia, Słowianka wchodzę Hale Kupczakową i zaczyna się strome podejście ze wspaniałą górską wodą do Rezerwatu Romanka. Do Rysianki coraz bliżej, na trasie spotykam kilku turystów, pozdrawiamy się nawzajem, zaczynam powoli odczuwać zmęczenie, trasa zaczyna się dłużyć, Jestem w końcu na Hali Pawlusiej, to tu na tej drodze corocznie zaczynamy treningi na pierwszym śniegu, to dodaje mi sił i już czuje smak żurku i zimnego piwa. W końcu jest schronisko na Hali Rysiance, zimne piwo niczym balsam wchodzi do organizmu jest i żurek na kiełbasce z jajkiem, wykonuje telefon do Janusza. Tak słucham ! słyszę w słuchawce Edek na dziś dosyć piję piwko i wracam do domu, jestem w Węgierskiej Górce, może gdybym wcześniej zatelefonował to bym go przekonał, szedł w ścisłej czołówce gdzieś na 6 miejscu, Janusz żyje bardzo aktywnie, zimą biega na nartach, latem rower, biegi na rolkach i nordic walking. Pytam go o tą piersiówkę którą mieliśmy wznieść toast na mecie, mówi mi że za rok. Pożyjemy poczekamy.

Po wykonaniu jeszcze kilku telefonów ruszam w dalszą podróż na Hale Miziową, po drodze spotykam crosowców na góralach, gratulują mi kondycji i życzą szybkiego dotarcia do mety. Mylił by się ten kto myśli, że mi to wszystko tak łatwo idzie, też przeżywam kryzysy, ale 47 lat uprawiania sportu nauczyło mnie wiele” kryzys się zaczyna więc kiedyś się musi skończyć – nic nie trwa wiecznie „ Jestem na Hali Miziowej fotka zimne piwko i dalej w drogę, przed schroniskiem spotykam starszą parkę turystów pytają czy takie tam jest błoto, ja odpowiadam, że to efekt mojego marszobiegu od wczorajszej nocy z Ustronia szlakiem czerwonym. Ruszam dalej w kierunku Glinnego, początkowo jest przyjemnie do momentu jak trasa dochodzi do granicy państw i gwałtownie opada w dół, kiedyś przed laty gdy były jeszcze granice to pamiętam jaka to była atrakcja przejść na drugą stronę do Czechosłowacji, dzisiaj opuszczanie się w dół pomiędzy starym lasem po obu stronach, gdzie widać tylko niebo to mało atrakcyjne.

Na granicy miałem nadzieje na uzupełnienie płynów, musiałem obyć się smakiem i skorzystać z napoju z kamelbaku, by żelazną porcje zostawić na finisz. Trasa od przejścia była dosyć trudna dół, góra i po drodze kilka wspinaczek na te nasze jak ja to nazywam kępki a jeśli dobrze policzyłem to było ich chyba z 5. Do mety niby blisko, a jednak daleko, po drodze pytając czy daleko to do Głuchaczek, słyszałem różne wersje czasowe od 4 godzin do dwóch . W plecaku miałem jeszcze duży zapas płynów i żywności, w którą to rodzinka wyposażyła mnie na postoju. Najgorsze w moim przypadku to jest brak konkretnej tabliczki kilometrażowej, lub godzinowej, powoli moja psychika zaczęła lekko się buntować. W końcu drogą dedukcji stwierdziłem, że jest to ostatnie podejście (Jaworzyna 1046 m )było największe i na szczycie otwieram zbawienna puszkę Żywca i maszeruję tak do mety, by nagle wylądować na Słowacji. Gdy się zorientowałem, że chyba za bardzo schodzę w dół zawróciłem jednak znowu musiałem wdrapywać się pod górkę. Gdy wyszedłem z wąwozu zobaczyłem kartki z napisami Baza namiotowa Głuchaczki, jeszcze tylko 100 metrów po mokradłach i widzę namioty. Teren ogrodzony w środku cisza i spokój, po chwili ląduje głównej bazie obozu. Miła obsługa kierownictwa, dostaje gorącą herbatkę i małe zdziwienie na twarzach obsługi, że już dotarłem z Ustronia po 19 godzinach i 5 minutach.

W oczekiwaniu na Gienka mojego współtowarzysza nocnej wędrówki, udaje mi się otrzymać Browarka, który w tym momencie jest jak eliksir. Otrzymuję wielką kiełbasę, która prawie nie mieści się na patelni, wykonuję kilka ważnych telefonów, że dotarłem na metę. Po 20 godz. 15 min. na mecie melduje się Gienek Bernacki z Gliwic, z którym wspólnie przemaszerowaliśmy ponad 40 km do szczytu Baraniej Góry. A ja już jestem myślami przy następnej imprezie, wszak duże wyzwania to moja specjalność. W najbliższą niedziele tj. 24 lipca br. wyrusza 22 Pielgrzymka Biegowa Bytów – Jasna Góra. Bytów to piękne miasteczko na Kaszubach z którego ruszają biegacze by po pokonaniu 500 kilometrów w ciągu 5 dni zameldować się na Jasnej Górze w Częstochowie. Oto fotorelacja https://picasaweb.google.com/dudekedward/IVWyrypaBeskidzka_1#

relacja E. Dudek


Data: 1 sierpnia 2011 Region: Ustroń

100 kilometrów po Beskidach, czyli "Wyrypa Beskidzka 2011"


Już po ochłonięciu i znalezieniu chwili wolnego czasu, chciałbym podzielić się wrażeniami z IV Wyrypy Beskidzkiej. Jest piątek 15 lipca godz.20 do startu tego ciekawego marszobiegu pozostała jeszcze godzina. W oczekiwaniu na start w Ustroniu z przyjacielem Januszem siadamy i raczymy się Żywcem. Janusza namówiłem na tą eskapadę, gdyż nikt z moich znajomych nie chciał się tak zmęczyć – co sama nazwa wskazuje.



Dla mnie supermaratończyka to kolejne wyzwanie, po kontuzji w Biegu Górskim druha Marduły na Kasprowy Wierch. Niedoleczonej kontuzji zerwania mięśnia czwórgłowego startuje po 2 tygodniach w tradycyjnym 100 kilometrowym biegu Biel/Bienne Szwajcaria to moja 18 setka w Szwajcarii więc do jubileuszu 20 biegów coraz bliżej. Więc i tym razem jak mówią przyjaciele z tras, 100 w Biel bez Dudka to niemożliwe. Z wielkim bólem po 12 godzinach docieram do mety i po raz 18 na pierwsi zawisnął medal tego biegu. Ale to nie jest koniec mojej przygody z bieganiem, już za 5 dni tak jak obiecałem organizatorom i przyjaciołom z Wałbrzycha , w piątek staje na starcie Sudeckiej 100 w Boguszowie. Tym razem rozsądek wziął górę ból niedoleczonej nogi sprawił, że postanowiłem zaliczyć tylko maraton. Powrót do Radziechów, dalsza rehabilitacja i na tydzień przed wyrypą, testowanie nogi i odcinków trasy. Pierwszy odcinek Radziechowy – Magurka Radziechowska- Hala Radziechowska – Glinne – Węgierska Górka 2:30 godz. Na trzy dni przed startem kolejna odsłona czerwonego szlaku Mała Żabnica – Abrahamów – Słowianka – Hala Rysianka i powrót przez Żabnice Skałkę do samochodu na początku Żabnicy, na pokonanie tej trasy potrzebowałem 3:15 godz. Po przeanalizowaniu za i przeciw postanawiam przekonać Janusza Sobkowskiego, abyśmy spróbowali zaliczyć tą Wyrypę.

Piątek w Beskidach wcale nie zapowiadał się tak pięknie. W ciągu dnia przeszły trzy duże fale z obfitymi opadami deszczu, myślę że to jeszcze bardziej zniechęciło niektórych kandydatów do zaliczenia tego dystansu. Jednak przed startem wypogodziło się na tyle, że zapowiadało się bardzo przyjemnie. Na pożegnanie w domu Janusz usłyszał od żony, że chyba wystartuje razem z Dudkiem i może zbierze się jeszcze paru zapaleńców. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na dworcu w Ustroniu Zdroju zjawiło się około 160 Wyrypowiczów. Piękne przywitanie przez Marka, przedstawienie trasy i o 21:00 w drogę. Ubiory i wyposażenia plecaków różne od lekkich do ful wypas z namiotem i karimatą. Ja ograniczyłem się do minimum, kamelbak i płyny izotoniczne, batoniki, kilka kanapek, lekka kurtka na wypadek zimna, płaszcz przeciwdeszczowy, oczywiście mapa z której nie skorzystałem, oraz 2 latarki i zapasowe baterie, aparat fotograficzny. Start jest dosyć ostry, ale to nic dziwnego na czele znajduje się ubiegłoroczny zwycięzca Gienek Bernacki ( to jego 3 Wyrypa ) ja z Januszem też dołączamy do tej grupy. W grupie jest jeszcze wytrawny 61 latek Janek z Bielska, oraz 2 młodych Krakusów. Równice zdobywamy całą 6, tuż przed podejściem na Czantorie z grupy odpada Janek, który musi czekać na serwis syna. Na szczyt Czantorii dochodzimy Gienek ja i jeden Krakus, po 2:11 godz. mijamy Szczyt Czantorii Wielkiej , od tego momentu maszerujemy razem z Gienkiem. Już na początku podejścia na Czantorie wiedziałem, że ci dwaj młodzi młokosy nie dadzą rady wytrzymać tępa jakie narzucił Gienek. Na trasie troche rozmawialiśmy o naszych przygodach sportowo rekreacyjnych.

Tego dnia nawet noc była łaskawa, bo na trasie towarzyszył nam księżyc, na Soszowie jakaś imprezka, nawet miałem chęć tam wpaść (tak jak to czyniłem wielokrotnie podczas nocnego biegania w Szwajcarii ). Na Stożku jesteśmy 5 minut przed godziną 1 w nocy. Tempo marszu dla mnie osobiście było mocne, wszak wolałem to wolno biec jak szybko maszerować, światło mojej czołówki też nie było najlepsze. W czasie marszu kontrolujemy się nawzajem i wychodzi nam to na dobre, gdyż maro co błodzimy w nocnej gęstwinie. Przed Kubalonką jest kartka z pozdrowieniami dla Wyrypowiczów . Mamy wrażenie, że to Marek podjechał samochodem i to zostawił, aby nas wesprzeć(jednak na mecie okazało się, że to nie Marek, on walczył na tyłach trasy. Kubalonkę osiągamy po 5 godz20 minutach, ten widok znów dodaje mi dużo energii, przecież trasy COS Kubalonka zimą to moje od lat miejsca związane z narciarstwem biegowym. Na parkingu za Kubalonką dostrzegamy jakąś czołówkę, okazuje się że to jeden z naszych , którzy nie zdążyli na start. Idąc asfaltem postanowiliśmy coś skonsumować, wszak to już ponad 5 godzin intensywnego marszu.

Trasa z Kubalonki na Stecówkę trochę mnie zmyliła, Pamiętam ją z młodości, że była to droga po której dawniej prowadziła trasa biegowa na 50 km, a tu torfowiska i jakieś skały. Gdy w dole zobaczyliśmy światła samochodów troszkę zwątpiłem , ale jak zobaczyłem kaplice na Stecówce to już nie miałem obaw co do trasy. Trasa ze Stecówki na Przysłop wcale do przyjemnych nie należy, pokonywanie drogi wysypanej grubym klińcem, gdy na nogach ma się trialowe salomony. Po przekroczeniu Czarnej Wisełki było już całkiem przyjemnie. Przysłop mijamy po godzinie czwartej rano, chętnie bym skorzystał z bufetu, ale trudno kogoś budzić w środku nocy wszak wszyscy śpią w najlepsze. Do ! mam nadzieje najbliższego browaru jakieś 2:30 godz. Baranią Górę zdobywamy po 8 godzinach marszu. Gienek pokazuje mi wskazania wysokości 1220 m i długości trasy 40,3 km, wytrzepujemy kamyki z butów, robimy wspaniałe fotki i jeszcze tylko mały popasik. Na szczycie na ławeczkach nocuje kilku turystów obok nich pali się watra, dzień powoli się budzi ze snu. Jest godzina 5 w dolinach zagnieździła się poranna mgła nad którą górują odsłonięte szczyty.

Decyduję się na lekki bieg wszak trasę z Baraniej Góry pokonywałem wielokrotnie, chociaż w innym krajobrazie, Kiedyś rósł tam stary las, teraz jest młodnik i krzaki jagód. Gienek jak mówiliśmy w czasie marszu nie podjął biegu, więc samotnie zacząłem pokonywać trasę po drodze spotkałem zbieraczy borówek ( nazewnictwo regionalne) pytają mnie skąd biegnę czy z Przysłopu, odpowiadam że z Ustronia są zdziwieni, mówię im że w ciągu dnia pójdzie tu ponad 150 Wyrypowiczów. Piękne widoki teraz można coś obejrzeć bo już jest jasno, dobiegam do Hali Radziechowskiej, aż serce mi się raduje! Przede mną scena jak z filmu, kiedyś przed laty kiedy stały tu jeszcze szałasy, często tam biegałem, aby podziwiać życie górali pasących i żyjących z wypasu owiec. Później zniknęły owce, następnie szałasy i hala stała się pusta i smutna. Ale dosyć sentymentów, z Hali Radziechowskiej ( ta ziemia należy do mojej gminy) telefonuję do żony, że jestem na hali i za 30 minut będę w Węgierskiej Górce. Irenka wiedziała z czym ma przyjechać na kładkę na Sole. W końcu widać rzekę i zbieg na kładkę, na której z aparatami czekają córki bliźniaczki Ewa i Natalka. 10 godzin zeszło mi na pokonanie tej trasy, według moich obliczeń to gdzieś 56 kilometr trasy. Jest ławeczka na której rodzinny serwis przygotował kanapki, gorącą herbatkę, ciasto, banana i obiecane zimne piwko. Zmieniam skarpetki i koszulkę, buty pozostawiam te same, Natalka uzupełnia kamelbak nowym izotonikiem, Ewa robi zdjęcia, jeszcze jeden łyk ciepłej herbatki, piwko do ręki i ruszam do Żabnicy.



Galeria



Komentarze

 

Brak komentarzy.

Księgarnia


Wszystkie prawa zastrzeżone Beskidy24.pl © 2009

Redesign i nadzór techniczny Cyber.pl © 2009