Beskidy24 » Artykuły » Duszak Team Ekspedycja Andy (cz.1) - "Podążać własną drogą" – ...


Trudne warunki i silny wiatr sprawiają, że tylko poczucie jazdy z górki daje nam świadomość, że właśnie po takim terenie jedziemy. Musimy zachowywać się całkiem inaczej – jakbyśmy jechali pod górkę. Dodatkowo nasze zmaganie się z trudnościami zostaje wzbogacone za sprawą samej drogi, której powierzchnia jest uformowana jak fale. Musimy jeździć rowerami od lewej na prawo, w celu jechania po możliwie prostym terenie. Trzęsienie, jakie nam towarzyszy można ograniczyć jedynie w ten sposób. Wszystko to sprawia, że przejeżdżamy maksymalnie 80 km dziennie, jedziemy z prędkością 5-15 km/h, ze średnią prędkością 7 km/h. Kolejne wyzwanie przynosi nam przystanek Boliwia. Droga ponownie się zmienia. Jednak nie na lepsze....
Kierujemy się na Salar Uyuni, objeżdżamy jezioro – Salar de Coipasa, które zamiast wyparować, tak jak to być powinno i przeważnie jest – wdzięczy się dumnie. Przemierzamy płaskowyż, co działa na nas usypiająco. Teren wokół nas nie zmienia się. Ma się wrażenie, że stoimy w miejscu. Przed naszymi oczami wyryty zostaje ten sam widok – płaska przestrzeń, stepy otoczone potężnymi wulkanami. Co jakiś czas nasze rozgrzane pracą mięśnie chłodzą znikąd pojawiające się burze. Mały obłoczek na horyzoncie bez ostrzeżenia zamienia się w kumulujące się ciemne chmury, które oblewają nasze rowery i nas dużą ilością wody. Odkrywamy także inne oblicze burzy – tym razem piaskowej, która wita się z nami, zaglądając nam w twarz u podnóża gór Corfillera de Licaytahua.

Przyroda potrzebowała tylko jednej chwili, by odmienić otaczający nas krajobraz. Powietrze zamiast przezroczystej barwy zmieniło swój wygląd. Jego wszechogarniająca siła nie ominęła również namiotu. Minęła długa chwila, po której można było w końcu otworzyć oczy. Nie odetchnęliśmy jednak z ulgą. Niebezpieczeństwo nie minęło. Nad naszym namiotem zebrały się czarne cumulonimbus’y. Niebo, którego strukturę przetykały jasne pioruny nie zapowiadało spokojnej nocy. Trzeba było działać szybko. Od namiotu odsunęliśmy nasze rowery. Nie chcieliśmy ryzykować, że ściągną one na nas pioruny. Noc była wyjątkowo długa. Jednak z nastaniem dnia wcale nie skończyły się problemy....
Trzeba było zweryfikować dalsze plany. Wyschnięte jezioro, przez które miała biec dalsza trasa podróży zmieniło się nie do poznania. Zamiast spokojnego i w miarę wygodnego terenu zastaliśmy wielkie i głębokie bagno. Trzeba było szybko decydować co robić dalej. Mieliśmy dwa wyjścia: albo przeczekać aż bagno zniknie, co przy ciągłych zmianach pogody mogłoby trwać zbyt długo, niż moglibyśmy czekać, albo wybrać inne rozwiązanie, które pozwoliłoby objechać góry w inny sposób (jednak tutaj dodatkowo musielibyśmy pokonać 400 km). Zdecydowaliśmy poczekać i to była bardzo trafna decyzja, gdy jezioro w końcu wyparowało i można była przejechać, docierając do drogi, która biegła u podnóża gór.
Jednak plan był prosty tylko teoretycznie.

Pozostało nam pokonanie gór. Jednak ten cel na tle dotychczasowych problemów wydawał się niezwykle prosty w realizacji. Dotarliśmy na największe solnisko świata – Salar Uyuni, znany obszar – jeden z najbardziej płaskich na ziemi. Różnica wzniesień na tym obszarze wynosi jedyne 41 centymetrów. Salar musieliśmy pokonać w jeden dzień, kiedy słone błoto zamienia się w twardą skorupę. „Niestety” – bo niesamowite krajobrazy chciałoby się widzieć dużo dłużej. Gdy przejechaliśmy Salar, kolejnym i najważniejszym celem wyprawy pozostającym jeszcze przed nami, było zdobycie najwyższego podjazdu świata – Aucanquilcha 6176 m n.p.m.
C.D.N.
Za pomoc w realizacji wyprawy dziękujemy:
www.kross.pl
www.extrawheel.com
www.szumgum.com
www.marabut.com.pl
www.makropix.com
www.nawigacja.pl
Oficjalna strona DuszakTeam:
www.wyprawy.org
Obszerna GALERIA z wyprawy
Duszak Team Ekspedycja Andy (cz.1) - "Podążać własną drogą" – Andy
Od wykiełkowania myśli o rozpoczęciu nowej wyprawy w „daleki świat” do jej realizacji istnieje głęboka przepaść, która w trakcie realizacji marzenia zamienia się w przestrzeń, która wynosi nas w chmury. Pozwala obserwować świat z innego stopnia wtajemniczenia, daje szerszy i głębszy punkt widzenia.
Przepaść, która łączy się z przeciwnościami losu oraz z wieloma pytaniami – jak czegoś dokonać zamienia się w górę, którą zdobywamy. Stojąc na wysokim szczycie, to my wygrywamy, przełamujemy własne ograniczenia i słabości. Łamiemy własne doły i przepaście. Wtedy to my nad nimi górujemy....i właśnie ta myśl, to uczucie staje się naszym przyjacielem. Jako sprzymierzeniec towarzyszy nam na co dzień... nie tylko w trasie na rowerze, ale również wtedy, gdy czujemy twardą ziemię pod stopami.

Każdy z długo planowanych punktów podróży był naszym udziałem: weszliśmy na drugi szczyt „Korony Ziemi”: Aconcagua (6962 m), zdobyliśmy najwyższy rowerowy podjazd Świata – Aucanquilicha (6176m), poznaliśmy na własne oczy, co znaczy przebywać na najsuchszej pustyni świata – Atakama, przejechaliśmy Salar de Uyuni – największe solnisko na Ziemi oraz jeden z najbardziej płaskich obszarów świata.
Nie ma żadnej wątpliwości, że wyprawa nie udałaby się, gdyby nie
intensywne przygotowania,
które rozpoczęły się na dwa lata przed planowanym dniem rozpoczęcia podróży. W tym czasie dowiedzieliśmy się wszystkiego, co możliwe na temat rejonu, w którym mieliśmy spędzić kilkadziesiąt dni w trudnych warunkach. Wiedzę czerpaliśmy z wielu źródeł, jednak mimo dość obszernych i dokładnym wiadomości, i tak rzeczywistość okazała się dużo barwniejsza, dużo bardziej zaskakująca i piękniejsza niż można było to gdziekolwiek przeczytać, czy nawet zobaczyć na fotografiach. Dopiero równoczesne zobaczenie, poczucie i dotknięcie dało nam pewną całość, która sama w sobie okazała się niesamowicie wciągającą pięknością natury. Życie w Andach to godziny, które płyną inaczej niż do tego przywykliśmy, to noce podobne do dni, wulkany, które czujnie śpią i niespodziewanie się budzą. To zwierzęta, które nie boją się człowieka, bo go...nie znają.
Wystarczy ruszyć....
Nasza podróż samolotem trwała zbyt długo, byśmy mogli uznać ją za wygodną. Bezczynne siedzenie dwadzieścia jeden godzin przerywane trzema przesiadkami wydawało się udręką. Nie pomagały rozsądnie przychodzące czasem do głowy myśli, że taki odpoczynek przed ciągłą jazdą na rowerze jest wskazany.

Bycie sam na sam z odwieczną siłą przyrody zobowiązuje.

Wysokość 5000 m.n.p.m.

Gdy otwieramy oczy, wita nas codzienny świat Andów – temperatura minus piętnaście stopni, błękitne niebo, na którego tle wdzięcznie piętrzą się wulkany, w tym jeden niezwykle urokliwy – Parinacota (6330 m). Krótkie spojrzenie w oczy lam, które gryzą trawę niedaleko naszego namiotu i ruszamy w dalszą drogę. Kierujemy się
MIEJSCOWOŚCI
Oficjalny partner serwisu
